Czy „Wikingów” można zmęczyć…
Czyli „Sprintem do Maratonu…”
Wyruszyliśmy z przedszkola już o 9.30, by uprawiać sport jeszcze w lekkim chłodzie… Na Wałach Chrobrego, w zacienionych lipowych alejach prowadziliśmy bardzo różnorodną rozgrzewkę wzbudzając podziw i entuzjazm przechodniów. Były podskoki, biegi tyłem, cwał… Słowem – poczuliśmy wielką moc! A potem lekki dystans trójkami – na luzie (tak powiedziały nasze pociechy), bez żadnej rywalizacji, ot, tak, by się rozbiegać! Potem pomaszerowaliśmy na plac Mickiewicza, bo tam można pobiec po innej nawierzchni po prostu. Uzupełniliśmy płyny (bo sportowcy to, ciociu, nie piją, tylko uzupełniają płyny), odpoczęliśmy i dalej do wyścigów! Każdy sam podjął decyzję – albo biegnie towarzysko albo się będzie ścigał… Zgadnijcie, która wersja wygrała… Potem odpoczynek na ławkach (trwa kusi, ale przecież kleszcze), i ekstremalny bieg alejką pod górę (w cieniu)… I też wybór – kto chce, ten biegnie, inni – idą… Tylko kurz pozostał na drodze… I na koniec – slalom… Bilans ogólny kontuzji – dwa naklejone plasterki… determinacja – wielka, siły – niespożyte…